Któż by nie chciał pracować mniej i zarabiać tyle samo? Z pewnością praktycznie każdy z nas. I tutaj pojawia się pomysł czterodniowego tygodnia pracy. Co więcej, Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej ogłosiło nawet pilotaż takiego programu. Wszystko, żeby udowodnić, że jest to możliwe i to bez strat dla gospodarki, jakby wzrost produktywności i obniżenie kosztów można byłoby uchwalić ustawą. Jeżeli nawet hasło jest szczytne, w rzeczywistości to polityczna obietnica oderwana od podstaw ekonomii.
Mniej pracy, ta sama płaca – polityczna mrzonka oderwana od rzeczywistości
„Nikt ci tyle nie da, ile polityk obieca” – trudno nie zgodzić się z tym stwierdzeniem. Zwłaszcza że w każdej kampanii jesteśmy zasypywani obietnicami bez pokrycia, które dla polityków przestają mieć znaczenie dzień po wyborach. Praca przez 4 dni bez cięcia wynagrodzenia jest właśnie przykładem takich obietnic.
Trudno znaleźć pracownika, który nie poprze pomysłu czterodniowego tygodnia pracy, przynajmniej na początku. Wystarczy sobie przypomnieć, jak dobrze reagujemy na długie weekendy. Cztery dni pracy ma zapewnić równowagę pomiędzy życiem zawodowym a prywatnym (tzw. work-life balance). Szczególnie że na tle Europy Polacy pracują w tygodniu o 3–4 godziny dłużej. Jednak ma to swoje przełożenie na PKB, które w okresie od 1989 roku wzrosło bardzo wyraźnie. Co nie mniej istotne – nadal ma to miejsce, szczególnie w porównaniu do strefy euro i rozwiniętych gospodarek.
Krótszy tydzień pracy niesie w sobie poważne konsekwencje. Dla firm oznacza to dodatkowy koszt, który wymaga pokrycia. To wszystko w dobie i tak bardzo wysokich cen energii i kosztów pracy.
Przeczytaj też: „Założył Dino w wieku 26 lat. Dziś z powodzeniem konkuruje z Lidlem i Biedronką„
Cztery dni pracy z perspektywy makroekonomii
Skrócenie czasu pracy na pewno nie ma sensu w branżach, gdzie ważne są przepustowość i ciągłość procesów (np. produkcja, logistyka czy handel). Krótsza praca oznacza tam więcej etatów, co doprowadzi do wzrostu kosztów. Mniejsza liczba godzin nie przełoży się bowiem na wzrost wydajności. Dla przedsiębiorcy – tak dużej korporacji, jak i małego przedsiębiorcy – ostatecznie liczy się matematyka i Excel. Maszyny czy taśmy nie czytają ustaw i nie będą pracować szybciej.
Problemy piętrzą się, jeżeli na czterodniowy tydzień pracy popatrzymy z punktu widzenia makroekonomii. Skoro reforma oznacza dla firmy wzrost kosztów, przedsiębiorca zaoferuje droższe produkty i usługi. Natomiast droższa gospodarka oznacza spadek konkurencyjności. W żaden sposób nie przełoży się to szybszy wzrost PKB.
W końcu to również duże zagrożenie dla… pracowników. Przedsiębiorca może być zmuszony do automatyzacji pracy, outsourcingu, przeniesienia biznesu za granicę czy redukcji etatów. Każda firma jest nastawiona na maksymalizację zysków i nie będzie dokładać do interesu. Warto o tym pamiętać szczególnie dziś, w dobie wszechobecnej automatyzacji.
Czterodniowy dzień pracy w podziale na branże
W ogromnej części gospodarki czterodniowy tydzień pracy brzmi całkowicie nierealistycznie. Dotyczy to między innymi produkcji, logistyki, handlu, transportu, gastronomii, usług masowych i każdej branży działającej w trybie 24/7. To sektory, gdzie bez automatyzacji nie da się przyspieszyć pracy. Nie zapominajmy też o kulejącej ochronie zdrowia. Mówiąc brutalnie, karetka nie dotrze na miejsce szybciej, jeżeli ratownik będzie mieć wolny piątek.
Natomiast zupełnie inaczej wygląda to w branżach, gdzie praca fizyczna ma mniejsze znaczenie, ale liczy się umysł (np. IT, programowanie, software development, marketing, fintech, konsulting, analityka, usługi eksperckie, HR). Tutaj rzeczywiście krótszy tydzień pracy mógłby przynieść oczekiwany efekt, ponieważ wypoczęty pracownik umysłowy byłby wydajniejszy. Jednak trudno wówczas mówić, że to sprawiedliwe.
Oczywiście przy czterech dniach pracy nie sposób nie wspomnieć o urzędnikach. Nie oszukujmy się, jeżeli w jakiejś branży trzeba udawać pracę przez osiem godzin dziennie, to właśnie urzędnicy opanowali to do perfekcji.
Przeczytaj też: „Fiskus uderza w fundacje rodzinne. Od 2026 r. zapłacą podwójnie„
Pilotaż MRPiPS z dniem wolnym dla… urzędników
Za pilotaż programu „Skrócony czas pracy – to się dzieje!” odpowiada Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej. Minister Agnieszka Dziemianowicz-Bąk wskazuje, że skrócony czas pracy to krok naprzód w zakresie wsparcia pracowników.
Chęć udziału zgłosiło blisko dwa tysiące podmiotów. Ostatecznie wybrano 90 jednostek. Co ciekawe, niemal polowa uczestników to urzędy, gminy, powiaty oraz spółki komunalne, gdzie praca wygląda inaczej niż w prywatnym biznesie. Teraz takie podmioty będą testować czterodniowy tydzień pracy, wszystko – a jakże – za pieniądze podatników. Listę uzupełniają firmy prywatne skupione wokół pracy biurowej.
Podmioty zakwalifikowane do dofinansowania w ramach pilotażu dla czterodniowego tygodnia pracy
O ile można krytykować stereotypy o pracy urzędników, o tyle nie ulega wątpliwości, że to właśnie w urzędach najłatwiej eksperymentować z czasem pracy. Dla wielu firm z sektora prywatnego jest to zwyczajnie niemożliwe. Optymistycznie można założyć, że skrócony tydzień pracy państwo testuje na sobie. Jednak równocześnie jest to mocno niepokojące. Nie można wykluczyć, że wyniki będą tam satysfakcjonujące. Stąd już tylko krok, żeby na bazie euforii wprowadzić to dla całej gospodarki, chociaż dla większości branż nie będzie to w żaden sposób miarodajne.
Czterodniowy tydzień pracy a AI
W przestrzeni publicznej można usłyszeć głosy, że wprowadzenie czterodniowego dnia pracy będzie możliwe dzięki rozwojowi sztucznej inteligencji. Faktycznie, AI podnosi wydajność pracowników. Jednak z drugiej strony jest dla nich poważnym zagrożeniem. Miejsca pracy nie znikną od razu, ale ostatecznie sztuczna inteligencja zastąpi pracowników na stanowiskach opartych na rutynie. Oczywiście stworzy też nowe wakaty, ale będzie to wymagało przekwalifikowania.
Z jednej strony automatyzacja może podnieść konkurencyjność firmy, z drugiej – jest też zagrożeniem dla części pracowników. Ponadto wymaga ogromnych inwestycji i zmian technologicznych. Wielokrotnie cała firma jest zmuszona do reorganizacji. Jeżeli nawet dla części pracowników połączenie nowoczesnej technologii i reorganizacji procesów faktycznie skróci czas pracy, dla innych będzie oznaczać pożegnanie się ze stanowiskiem.
Podsumowując, czterodniowy tydzień pracy to świetne hasło marketingowe, być może pozwalające zwiększyć wynik wyborczy o kilka procent. Natomiast nie wytrzyma zderzenia z rzeczywistością gospodarczą, przynajmniej jeżeli taki model miałby zostać wprowadzony w skali makro. Mniej pracy zwyczajnie nie zwiększy PKB. Co więcej, wzrost kosztów prowadzenia firmy może skłonić przedsiębiorcę do szybszej inwestycji w automatykę i ograniczenie personelu ludzkiego. Zwłaszcza dziś, kiedy płaca minimalna jest stosunkowo wysoka. W takim otoczeniu przedsiębiorca może jeszcze chętniej postawić na maszyny i roboty.
Przeczytaj też: „Firmy, które przetrwały PRL nie przetrwały 2025 roku. Przedsiębiorstwa znikają z rynku jak nigdy dotąd„
Załóżmy, że pracownik zarabia netto 5–6 tys. zł, a więc faktycznie kosztuje firmę 8–10 tys. zł. Oznacza to, że trzy osoby generują od około 25 do 30 tys. zł. W takiej sytuacji decyzja o leasingu maszyny, jeżeli nawet miesięczne koszty to kilkanaście tysięcy złotych, wygląda jak oferta życia. Robot nie choruje, nie bierze urlopu, nie chce podwyżki, nie płaci ZUS-u, a co najważniejsze – może pracować przez 24 godziny na dobę i 7 dni w tygodniu. Jedną maszyną można więc faktycznie zastąpić kilka etatów. Nie jest to ani złośliwość przedsiębiorców, ani ich pazerność. To naturalny proces, ponieważ przy kosztach pracy rosnących szybciej niż produktywność, rynek kieruje się w stronę rozwiązań zapewniających stabilność i przewidywalność kosztową.
Paradoksalnie, w takim modelu wprowadzenie czterodniowego tygodnia pracy sprawi, że duża część stanowisk zniknie jeszcze szybciej. Tak, pojawią się nowe, ale duża grupa pracowników nie zaadoptuje się do zmian, a przynajmniej nie zrobi tego wystarczająco szybko.
Dlatego miejmy nadzieję, że na razie czterodniowy tydzień pracy pozostanie tylko mrzonką niektórych polityków. Natomiast może być inspiracją do dyskusji o lepszej organizacji pracy. W obecnym otoczeniu to dużo bezpieczniejsze niż wdrażanie go na masową skalę. Zanim zaczniemy pracować krócej, najpierw nauczmy się robić to mądrzej.











































